środa, 21 października 2015

Rozdział 22 ,,Czy on coś ukrywa?

- Na próchnice Kolumba, co wam się stało!? - Zębuszka zaczęła niespokojnie latać koło młodych strażników. Elsa nie miała siły, żeby jej odpowiedzieć. Ból ramienia wzrastał, a materiał jej opatrunku robił się coraz bardziej czerwony. Przed oczami miała mroczki, a jakiekolwiek dźwięki powodowały ból głowy.
- Wyjaśnienia później! Trzeba jej pomóc, bo się wykrwawi - powiedział Jack, widząc w jakim stanie jest białowłosa. Szybkim ruchem wziął ją na ręce, a ona oparła głowę o jego tors, trzymając się kurczowo swojego ramienia. Z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Bardzo cierpiała.
- Prędko, do Strefy Snów! - krzyknął Mikołaj. Kiedy tam doszli, Jack ostrożnie położył zwijającą się z bólu Else na czerwonej kanapie, a North i Ząbek podeszli do szafki i zaczęli szukać czegoś w szufladzie. Po chwili stanęli obok leżącej strażniczki i Jacka, który trzymał ją za rękę i wpatrywał się z niepokojem w jej zapłakaną twarz. Miko trzymał w dłoni małą butelkę z płynem o limonkowej barwie. Wróżka powoli zdjęła blondynce opatrunek, a wszyscy ujrzawszy jej ramię wdrygneli się. Rana była głęboka i bardzo obficie krwawiła, a czerwona maź spływała po ręce i skapywała na kanapę. Prawie widać było mięsień, a wszystko było brudne od czarnego piachu. Wyglądało to naprawdę makabrycznie. Elsa z całej siły ściskała dłoń Jacka i z trudem powstrzymywała się, by nie krzyknąć, a krople potu spływały po twarzy i mieszały się z łzami.
- Nie jest dobrze - westchnął North. Białowłosa uchyliła zaciśnięte do tej pory powieli i powoli spuściła głowę chcąc zobaczyć ranę, jednak widząc to Jack szybko zareagował:
- O nie, Elsa nie! - wolną ręką (czyli tą którą nie trzymała Elsa) podniósł jej brodę do góry, a w jej oczach zobaczył większy strach - Spokojnie, spokojnie.....nie patrz w dół, patrz, patrz na mnie - powiedział wskazując na siebie. Mikołaj odkorkował butelkę. Widząc to Elsa spojrzała głęboko w oczy białowłosego, które miały teraz piękną, błękitną barwę.
- Jack.....boję się - wyszeptała zachrypniętym głosem. Chłopak spojrzał ukradkiem w oczy Northa, w których czaił się smutek. Zrozumiał, że Elsa ma się czego bać, jednak nie chciał, żeby tak było.
- No, no wiem - przeniósł wzrok na nią - ale będzie dobrze - zauważył że Miko zaczyna zbliżać butelkę do rany strażniczki - jeszcze będziesz się z tego śmiać - próbował ją pocieszyć, jednak bezskutecznie.
- Jack, lepiej ją przytrzymaj - Ząbek była przestraszona. Białowłosy jednak wolał zaczekać. Mikołaj podniósł lekko rękę blondynki i wylał na ranę połowę płynu. Momentalnie Elsa zaczęła wrzeszczeć i szamotać się. Jack szybko złapał ją za zdrowe ramie i przycisnął do kanapy, a drugą ręką mocniej ścisnął jej dłoń. Do jego oczy zaczęły napływać łzy, gdy widział cierpienie strażniczki. Dobra wiadomość była taka, że rana zaczęła się zaklepywać, sycząc przy tym i dymiąc. Święty widząc, że płyn działa wylał jego resztę na poparzenie. Białowłosa zaczęła jeszcze mocniej się szarpać.
- Dość! Błagam! Dość! - wrzeszczała przez łzy. Jack miał coraz większe trudności, aby ją utrzymać. Kanapę zaczął pokrywać szron, który znalazł się też na całym pomieszczeniu. W końcu poparzenie zniknęło, a Elsa już nie szamotała się. Opadła na kanapę oddychając ciężko. Miała mocno zaciśnięte powieki, a knykcie były już śnieżnobiałe od ściskania ręki Jacka. W pewnej chwili jej głowa opadła bezwładnie na poduszkę, a grymas na twarzy zniknął. Białowłosy przestraszył się, ale Wróżka położyła mu rękę na ramieniu i uśmiechnęła się smutno.
- Nic jej nie jest, po prostu zemdlała - zapewniła
- Całe szczęście - westchnął - co teraz? - spytał
- Zanieś ją do pokoju, niech odpocznie - odparła i odleciała. Jack kiwnął głową i wziął dziewczynę na ręce. Zrobił to ostrożnie, bo przy jej stanie bał się wykonywać gwałtownych ruchów. Odbił się od ziemi i po chwili latania między Yetimi, przeleciał przez kilka korytarzy, po czym wylądował koło drzwi białowłosej. Ponieważ miał zajęte obie ręce, naciskał klamkę łokciem i wszedł do środka, zamykając drzwi plecami. W pokoju było przyjemnie zimno, a szron i płatki śniegu padające z sufitu pięknie błyszczały od ostatnich promieni zachodzącego słońca. Jack podszedł do łóżka i położył Else na miękkiej pościeli, po czym usiadł koło niej na kraju łóżka. Ujął jej dłoń i zaczął ją lekko głaskać swoim kciukiem. Uśmiechnął się smutno patrząc na jej twarz. Powrócił na nią grymas bólu, a z pod zamkniętych powiek nadal wylatywały łzy i spływały po bladych policzkach.

 
Oddychała szybko, a ponieważ robiła to ustami, słuchać było, że ma trochę zdarte i zaschnięte gardło, a wdechy i wydechy przychodziły jej tak jakby z trudem. Jack słyszał to. Na nocnej szafce, znajdującej się koło łóżka, zlokalizował dzbanek z wodą i małą, drewnianą miseczkę, służącą za szklankę. Wstał, nalał do niej wody, po czym usiadł z powrotem na skraju łóżka. Wsunął lewą rękę pod szyję białowłosej i lekko podniósł, tak, że była prawie w pozycji siedzącej. Zbliżył naczynie do ust strażniczki i powoli zaczął wlewać do nich zawartość miseczki. Po chwili była już pusta, więc chłopak z powrotem położył głowę Elsy na miękkiej poduszce, po czym odłożył naczynie. Przez chwilę patrzył na twarz białowłosej, ale pomyślał, że jest zmęczona i narazie się nie obudzi. Odgarnął ręką mokre od potu kosmyki włosów z czoła blondynki i złożył na nim delikatny pocałunek. 
- Już zawsze będę twoim strażnikiem. Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić - wyszeptał. Wstał i podszedł do drzwi, po czym otworzył je, a kiedy był już na korytarzu i miał je zamknąć, spojrzał jeszcze raz na śpiąca Else. Wyglądała tak spokojnie. Jak wyjątkowy płatek śniegu leżący na warstwie śnieżnego puchu. Uśmiechnął się pod nosem i zamknął drzwi. Skierował się w stronę swojego Strefy Snów, by porozmawiać ze strażnikami.
 
Elsa:
Ciemność i pustka. Nic więcej nie widziałam. Nie widać niczego, ale słyszę......słyszę piski i okrzyki przerażenia. Odgłosy przeplatają się ze sobą dając efekt echa.
- Potwór! Wiedźma! Czarownica! Zabić ją! Spalić! - to ostatnie krzyki jakie słyszę. Otworzyłam gwałtownie oczy i poderwałam się do pozycji siedzącej. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu w którym się obecnie znajdowałam. Czy to......mój pokój? Jak ja się tu znalazłam? Potarłam rękami skronie. Nagle zaczęło mi świtać. Ból, Jack, okropny ból, wrzaski, a potem już tylko ciemność. Widocznie Jack musiał mnie tu przynieść. W sumie to jestem mu wdzięczna, że mnie wtedy przytrzymał, bo bym chyba całą bazę zamroziła i jeszcze zrobiła sobie, albo co gorsza, komuś krzywdę. Wstałam z łóżka, ale od razu tego pożałowałam, bo nogi się pode mną ugięły i z powrotem runęłam na łóżko. Syknęłam z bólu, gdy zabolało mnie moje lewe ramie.
- Cholera! - jęknęłam łapiąc się za.......no właśnie....poparzenie zniknęło! A no jasne, North mi je przecież wyleczył. Kurde, to bolało jak diabli! Tak jakby po ramieniu przejechało mi stado koni, potem słoni, kilka samochodów, a na końcu pogrążył to pies! Krótko powiedziawszy: Żadna z was nie chce tego przeżyć! Dobra, mniejsza z tym. Po kolejnej próbie udało mi się wstać. Weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Księżycu, wyglądam koszmarnie! Trzeba się przywrócić do porządku. Napuściłam ciepłej wody do wanny i wlałam do niej trochę olejku liliowego. Zrzuciłam z siebie ubrania, rozplotłam warkocz, po czym weszłam do wanny i ułożyłam się w niej wygodnie. Po kilku sekundach, jak sami się domyślacie, zmieniłam się w syrenę. Westchnęłam i zaczęłam dokładnie myć włosy, wdychając przyjemny zapach olejku liliowego. Po około 15 minutach wyczołgałam się z wanny. Wytarłam się porządnie ręcznikiem, by po chwili znów mieć nogi. Spuściłam brudną wodę i ubrałam się. Dopiero teraz spostrzegłam, że moje ciuch są potargane i brudne od ziemi, a także co stwierdziłam ze strachem, mojej krwi. Mocą doprowadziłam ubranie do dawnego wyglądu, więc z uśmiechem zaczęłam suszyć włosy, a kiedy skończyła, rozczesałam je i splotłam w luźnego warkocza, po czym przerzuciłam go przez lewe ramie. Dokładnie umyłam zęby i spojrzałam w lustro, by zobaczyć efekt końcowy. Teraz wszystko jest tak, jak być powinno. No, może z wyjątkiem tych wszystkich małych ran i zadrapań, ale nie zostaną po nich nawet blizny, niedługo znikną. Wyszłam z łazienki, następnie z pokoju i skierowałam się w stronę Strefy Snów. Założę się, że tam są strażnicy, a trzeba z nimi porozmawiać. Po przejściu jakiś 7 metrów usłyszałam za sobą czyjąś rozmowę. Odwróciłam się i zobaczyłam, że drzwi do pokoju Nica są lekko uchylone, a z wewnątrz słychać było głosy. Cichutko podeszłam bliżej i zaczęłam nasłuchiwać.
- .........no i się nie udało - to był Nico
- Czyli ona żyję!? - powiedział nieznany mi głos
- Tak, wybacz mi panie - westchnął czarnowłosy
- Spokojnie, mam jeszcze plan B - odparł głos. Usłyszałam kroki zmierzające w moją stronę. Spanikowana przez chwilę nie wiedziałam co robić. Przecież nie może mnie teraz zobaczyć! Szybko wzleciałam pod sufit. Z pomieszczenia wychyliła się sylwetka Władcy wiatru, który najwyraźniej sprawdzał, czy nikt nie jest na korytarzy, po czym znów zniknął w pokoju zamykając za sobą drzwi. Wypuściłam z ulgą powietrze.
- Ta moja ciekawskość kiedyś mnie zgubi - westchnęłam i znów wylądowałam na czerwonym dywanie. Szybkim krokiem skierowałam się w stronę Strefy Snów myśląc o jednej rzeczy:
Czy Nico coś ukrywa?
 
 
 ................................................................
Witam moje.....no właśnie tu nadarza się pytanie. Zebrałam wasze propozycję i teraz wy zagłosujcie:
- Kropelki
- Śnieżynki
- Syrenki
Wybór zostawiam wam! Tylko mi pisać! XD
A teraz coś z innej beczki: Jak wiecie Tina Fire, moja BFF ma bloga, ale oprócz mnie i chyba jeszcze jednej osoby nikt nie koma, a ona pisze naprawdę genialnie, nawet planuje napisać z tego książkę! Proszę, zajrzyjcie i czytajcie! http://smoczakrewtina.blogspot.com/  Wpadać i komać! XD
No to na razie tyle, mam nadzieję, że rozdział się podobał. Czekam na dużo komów! PA! <3
                                                         

poniedziałek, 5 października 2015

Rozdział 21,,.....i wracajmy do domu!

Jack:
Zachowanie Elsy jest od pewnego czasu bardzo dziwne. Wygląda, jakby się bez przerwy czegoś bała. Przecież ci żeglarze są pijani i paplają jakieś bzdury. W tym przypadku o syrenach. Przecież one nie istnieją........chyba. A zresztą, czy to takie ważne? Elsa zarwała się z miejsca zaraz po odejściu tych żeglarzy i patrzyła się za nimi. Zdziwiony, ale też zmartwiony podszedłem do niej. Kiedy ją uspokoiłem, usiedliśmy z powrotem przy stoliku. Chwilę rozmawialiśmy, kiedy nagle rozległ się krzyk. Spojrzeliśmy w tamtą stronę i zobaczyliśmy tego faceta. Przepychał się przez ludzi i zaczął iść w naszą stronę. Prawie całą dolną część twarzy miał we krwi. No, trzeba przyznać, że jak na dziewczynę, Elsa umie dać kopa. Facet był już blisko nas. Szybko zaszliśmy z krzeseł i wbiegliśmy na ulicę. Nie mogliśmy uciec, bo na około nas byli ludzie obserwujący całe zdarzenie. Facet zbiegł ze schodów i zaczął biec w naszą stronę. No to zapowiada się kolejna walka.

Elsa: 
Nie dobrze, oj nie dobrze! Hej, ludzie! Wiecie co robić bo ja nie...he he. A teraz serio, ten facet biegnie w naszą stronę i chyba nie ma dobrych zamiarów.
- Jaaack - mówię ostrożnie - co teraz? 
W odpowiedzi zacisnął palce na lasce i z krzykiem rzucił się na tego gościa. Taaa, chłopaki, ha! Zawsze jedno i to samo. Walił w faceta łaską, a ten tylko zasłaniał się mieczem. Nagle w jego ręku pojawił się sztylet.
- Jack! Uważaj! - krzyknęłam, a białowłosy uchylił się przed lecącym w jego stronę sztyletem, który poleciał wprost na matkę trzymającą niemowlę. Szybko machnęłam rękami, a przed kobietą pojawiła się płyta z lodu, w którą wbił się sztylet i spadł na ziemie, a kobieta posłała mi wdzięczny uśmiech. Kiwnęłam głową i spojrzałem na Jacka. Leżał na ziemi. Musiał oberwać, bo nad jego brwią znalazło się rozcięcie, z którego leciała mała stróżka krwi. Szybko znalazłam się obok niego i posłałam w stronę faceta podmuch lodowatego wiatru, który wyrzucił gościa na ,,publiczność,, a ja pomogłam wstać białowłosemu, który już chciał iść w stronę faceta.
- Jack, musimy stąd spadać! Szybko! - ciągnęłam go w moją stronę, ale tan stawiał opór. Czy chłopaki zawsze są tacy mściwi? Najwyraźniej tak. W końcu dał sobie spokój i zaczęliśmy biec w stroną knajpy. Wbiegliśmy do środka, a ja rozglądnęłam się. Zlokalizowałam schody prowadzące na wyższe piętro budynku. Pociągnęłam Jacka w ich stronę i zaczęliśmy po nich wchodzić.
- Hej! - krzyknęła barmanka stojąca za ladą - tam nie wolno wchodzić! Wracać mi tu!
- Sorry - jęknęłam
Znaleźliśmy się na górze. Wszędzie było porozrzucane papiery, zniszczone i spróchniałe meble oraz stare lalki, którym brakowało kończyn i ubranek. Wszystko było zakurzone i pokryte pajęczynami.
- O ile ciastek Northa się zakładasz, że to stary, opuszczony teatr? - szepnęłam do Jacka, a on posłał mi spojrzenie mówiące: ,,Really? Now?,, - Dobra, dobra, już nic nie mówię! - zaśmiałam się. Z dołu można było usłyszeć krzyk barmanki. Kurczę!
- No nie! Wiejemy! - krzyknął Jack i pobiegliśmy na przód. Niestety, słychać było jak facet biegnie za nami. Błagam, wydostańmy się stąd wreszcie! Nagle przed nami dosłownie ,,wyrósł,, ten gość. Gwałtownie się zatrzymaliśmy oddychając ciężko.
- Księżycu, dopomóż! - błagałam w myślach. Kątem oka dostrzegłam spróchniałą, zakurzoną szafę. Mocno ją popchnęłam, a ta przewróciła się i roztrzaskała, przez co w powietrze urosło się mnóstwo kurzu. Ja i Jack zaczęliśmy kaszleć. Pobiegłam do przodu wydostając się z chmury kurzy, a po chwili zrobił to też Jack. Kurz zaczął opadać, więc pobiegliśmy na przód. Po chwili znaleźliśmy się w dużej komnacie. Wręcz ogromnej! Przed nami znajdowało się wielkie lustro, a za nim tak jakby wodospad.
 

 
To wszystko wygląda jak......o raju, nie więżę! To tutaj!
- Jack, udało nam się! To jest lustro do naszego świata! - krzyknęłam entuzjastycznie i podskoczyłam z radości, jednak usłyszałam tylko jego syknięcie. Spojrzałam na niego. Trzymał się za ramię.
- Jack, co się stało? - odsunęłam jego dłoń, a moim oczom ukazało się i ugryzienie węża. Zakryłam usta dłońmi - O nie, to wszystko moja wina, przepraszam Jack! O księżycu, a jak jego wąż był jadowity!? A jak zaraz odpadnie ci ręka, a jak zmienisz się w mutanta, a jak....... - moje paniczne krzyki przerwała dłoń białowłosego, którą zakrył mi usta.
- Elsa, spoko, nic mi nie jest, jeszcze żyje - zaśmiał się i zabrał rękę z moich ust. Westchnęłam z ulgą.
- Ok, czekaj, zaraz ci to opatrzę - chwyciłam jego rękę
- Nie Elsa, teraz nie ma czasu......
- Zrobię to szybko - przerwałam mu. Nabrałam dużo powietrza w płuca i jak najszybciej zaśmiewałam: Śnieżko światło zbudź, pokaż moc i dar, odwróć czasu bieg i zwróć mi dawny skarb, ulecz każdą z ran, odmień losu plan, co stracone znajdź i zwróć mi dawny skarb, mój dawny skarb! - rana zniknęła natychmiast, a blask, który bił ode mnie zniknął.
- Dzięki - uśmiechnął się białowłosy, a ja to odwzajemniłam. Nagle usłyszeliśmy szybkie uderzenia butów o podłogę. Odbiegliśmy od wejścia, a sekundę później stanął w nich nasz drogi nieznajomy. Powolnym krokiem zbliżał się do nas. W pewnej chwili zaczął coś szeptać w nieznanym mi języku. Nagle moje poparzone ramie zaczęło niemiłosiernie szczypać i boleć. Mocno się za nie złapałam i jęknęłam. Jack widząc co się ze mną dzieje, wyczarował śnieżkę i celnie trafił nią w twarz faceta, przez co przestał już mówić, ale ból ramienia nadal został. Kiedy facet chciał już zamachnąć się na nas mieczem, między nami rozbłysnął srebrny blask, który oślepił gościa, przez co odsunął się na parę kroków w tył. Nagle z blasku wyszła....strażniczka wymiarów?
- Kseris..... - wyszeptałam
- Prędko, uciekajcie! Kiedy przejdziecie przez lustro, zamknę przejście, a wtedy on nie będzie mógł za wami podążyć! - wskazała na faceta. Jack kiwnął głową i zaczął biec w stronę lustra. Już chciałam pobiec za nim, gdy usłyszałam za sobą strażniczkę.
- Elso - powiedziała łagodnie, a ja odwróciłam się w jej stronę - Proszę, weź to - podała mi swój granatowy róg - Gdy będziesz potrzebować pomocy, zagraj na nim, a ja zjawię się - blask wokół niej zaczął ją oplatać - Uważaj na siebie! Intuicja mi mówi, że już niedługo będzie ci potrzebny! - krzyknęła w ostatniej chwili, gdy światło całkiem ją oplotło i znikła. Spojrzałam na przedmiot. Jeśli Kseris ma rację, to muszę na siebie uważać.
- Elsa! Szybko! - usłyszałam Jacka. Stał już przy lustrze i czekał na mnie. Dostrzegłam, że ten gościu nie chce nas tak po prostu puścić. Zaczął biec w moją stronę. Szybko pobiegłam do białowłosego i w ostatniej chwili, gdy facet chciał złapać mnie za rękę, przeskoczyliśmy przez lustro, lądując na podłodze w jednym z korytarzy w bazie Northa. Zanim chłopak zdążył przeskoczyć, przejście zamknęło się i zmieniło w zwyczajną powierzchnie lustra, w której zobaczyliśmy swoje odbicia. Dopiero teraz zobaczyłam jak wyglądam. Jestem cała w kurzy, mam mnóstwo siniaków i rany na nogach, rękach, torsie i twarzy.
- Nic ci nie jest? - Jack podniósł się i chcąc pomóc mi wstać chwycił moje poparzone ramie.
- Ałłł! - krzyknęłam czując ogromny ból.
- Oj, wybacz! - puścił mnie. Dostrzegłam, że materiał opatrunku przesiąkł moją krwią. Tan facet musiał otworzyć tą ranę! - O księżycu, musimy natychmiast to opatrzeć! - zmartwił się Jack.
- Elsa, Jack! Tu jesteście! - usłyszeliśmy wołanie strażników, którzy po chwili znaleźli się obok nas.
 
.............................................................................
Witajcie moje kochane czytelniczki!
Tak wiem, myślicie: ,,Taaa, teraz kochane, a na rozdział czekałyśmy miesiąc!,, Tak wiem, i baaaardzo was za to przepraszam, ale ten miesiąc był naprawdę szalony, w ogóle nie miałam czasu, żeby cokolwiek napisać! Ale rozdział jest! Mam nadzieję, że się podobał i mam nadzieję, że jeszcze ktoś to przeczytał! Jesteście tam prawda?!
P.S Napiszcie, jak chcecie, żebym was nazywała, niech to będzie coś związanego z wodą albo śniegiem, jak tam chcecie ;) Do napisania! Dobranoc! <3

♥Moje śnieżynki♥